Dzieciństwo to dobre chwile.
Zawsze jakieś słońce, słodycze, beztroska, mnóstwo uśmiechów, które chciałabym sobie teraz przykleić do twarzy. Zatracić się znów. Kupić kolorową kredę i namalować klasy na chodniku, mieć gumę do grania z koleżankami przed szkołą, skakanki bez tych urządzeń, które liczą spalanie kalorii. Oddać się grze w badmintona i nie zważać na to czy odległości są okej czy nie stoimy za blisko czy za daleko, nieważne czy za bardzo w prawo czy w lewo.
Mogłabym znów śpiewać z Magdą i udawać, że kawałek płotu (to takie łączenie, wiecie) to mikrofon, że ja jestem Kukulska albo Górniak i robimy wywiady z sobą nawzajem. Z chęcią kupiłabym gazetę “Ok”, a jak w sklepie powiedziałam “poproszę tę ‘o’ i ‘ka'” mama nie powinna się śmiać, no bo skąd miałam to wiedzieć? Jeździć nad jezioro za Lipnicę, pływać pontonem po jeziorze, chodzić na spacer do Kłączna i uciekać przed burzą. Zbierać drobne przez pół roku, żeby kupić prezenty na święta, chociaż przecież każdy mi do nich dokładał ze swojego portfela. Babci kupić perfumy Pani Walewskiej, w sklepie naprzeciwko cmentarza. Albo jakieś delfiny z porcelany, ewentualnie tani naszyjnik. Wejść jeszcze raz do tego sklepu, w którym drzwi tak bardzo trzeszczały i podłoga w sumie też.
Leżeć na trawie, jeść lody, otwierać oranżadę, zajadać się cheetosami. Gumy balonowe, w takim rulonie odwijane, chyba z metr miały. Potem gumy turbo, z kaczorem donaldem, zbieranie żetonów z chipsów. Wyjazdy, wycieczki małe i duże. Zakochania i rozterki. Opowieści o duchach, ziemniaki pieczone w ognisku, rwanie traw, wskakiwanie na beczkę w lesie, zbieranie jagód i malin i oczywiście ich zjadanie na bieżąco.
Mam nadzieję, że macie jak ja i potraficie być szczęśliwi.
Mamy dobre życie. Serio, gadałam wczoraj z S. o tym i wiem, że jest dobre.
Mamy mnóstwo chęci, mamy pieniądze, które sprawiają, że wyjście na pizze jest możliwe. Lemoniada zawsze dobrze smakuje, a wiśniówka uderza do głowy najszybciej. Możemy całować się na przystankach autobusowych albo dawać ołówki w Ikei komuś, kto zapomniał o tym, że kiedyś rysowanie dawało mu szczęście. Możemy też wygrać w jungle speeda albo uśmiercić jakiegoś Sima. Wypić kakao na dobry humor, a nie kawę. Zacząć w restauracji od deseru, a nie od przystawki. Puszczać latawce, biegać boso po trawie, skręcić sobie kostkę, bo tak bardzo chcemy wygrać w badmintona. Zatrzymać się w jakimś małym sklepiku tylko po to, żeby zjeść lody, kupić watę cukrową w parku i truskawki. Pogłaskać czyjegoś psa i cieszyć się, na te dwa dni, w których nie musimy iść do pracy, a możemy leczyć kaca oglądając filmy z Julią Roberts. Możemy włączyć sobie przeboje Fasolek, Ich Troje albo Bayer Full i nikt nam tego nie zabroni. Szczerzymy się do słońca zakładając trampki na bose stopy, które nie pasują do spódniczki.
Serio, jest tysiąc powodów do uśmiech i szczęścia! 🙂 Nie zapominajcie tego, nigdy, a tym bardziej w Dniu Dziecka.
Zgadnijcie kto do pracy dla chłopaków przyniósł Mambę… ;]
8 komentarzy
kakao zamiast kawy, deser zamiast obiadu i popołudnie z poezją ich trojga – odhaczyłam dzień dziecka w sobotę, trzeba to jak najprędzej powtórzyć!
Pięknie! Trzeba! Ja tam kakao mogę pić ciągle, tak jak mleko – na smutek zawsze pomaga.
mi to nie tylko na smutek, dziwnym trafem nawet na ból żołądka czasem. mam teorię, że kakao to jest jakaś magia :))
Ha! Gdyby jeszcze do tego kakao dodać kilka pianek marshmallow… To dopiero może zdziałać cuda 🙂
bita śmietana też daje radę!
I know… been there ! 🙂 Ja kupiłam dziś tic-tac bananowe, z Minionkami i one też dają radę 🙂
no uśmiechnęłam się.
dzięki 🙂
No i o to chodzi! 🙂