Emocje

Rachunek sumienia

28 sierpnia 2019

Dwa dni temu kupiłam pasztet domowy ze śliwką, w sreberku z aluminium, który kojarzy mi się z dzieciństwem, bo dobrze pamiętam, jak to było, jak Dziadek kupował właśnie taki pasztet i potem zajadało się go ze smakiem – ja najbardziej lubiłam tę przypieczoną warstwę z wierzchu. Potem przypomniałam sobie o tym, jak to w wieku tych piętnastu lat zakochiwałam się w moich kolegach z podwórka, kolegach kuzyna i te pe. Pamiętam wszystkie ciepłe wieczorne spacery, kiedy oddech szkoły był już na plecach i przyprawiał o dreszcze.

Nie wiem gdzie umknęło mi tych 10 czy 15 lat. W którym momencie to życie tak przyśpieszyło, że zdążyłam zakochiwać się bez pamięci, poświęcić kilka lat na nieudany związek i małżeństwo, z którego nie pamiętam absolutnie niczego poza kilkoma kłótniami i moim absolutnie cudownym psem. Nie wiem, jak to się stało, że wszystko potoczyło się tak szybko.

Może i trochę żałuję, bo mam wrażenie, że mogłabym zapamiętać wszystko lepiej.

Koleżanka mnie zapytała ostatnio, co wpłynęło na to, że przestałam pisać bloga, publikować zdjęcia na insta itp. Czy w moim życiu wydarzyło się coś złego, czy znudził mi się blog czy nie mam już do tego pasji?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

Nadal nie wiem. Może po prostu pozwoliłam, żeby moje dorosłe życie i praca wypchnęło na drugi plan moje pasje? Może po prostu jestem zbyt zmęczona wiecznymi próbami podboju świata, podwojeniem zarobków, potrojeniem liczby obserwujących czy czytających, że musiałam się wycofać? Codziennie myślę o powrocie. Dzięki temu miejscu wydarzyło się w moim życiu pełno dobrych rzeczy. Ludzie, wyjazdy, pyszne drinki i pizze, sesje zdjęciowe i reklamy do kina. Doskonalenie warsztatu foto, zachwyt nad możliwościami, jakie daje kostka masła, trochę cukru i mąki. Piękne chwile przy wspólnym stole, chociaż i te posiłki jedzone w samotności nie były takie złe.

Pamiętam, że nigdy nie chciałam dopuścić do sytuacji, w której będę zbyt dorosła. W której poczuję taką presję pracy, zarobków, wykonywania wszystkiego w 110% normie, że przestanę zatrzymywać się pięknych miejscach, żeby im zrobić zdjęcie, tylko będę biec do przodu.

Cała wiosna i lato w tym roku to przede wszystkim czas dla mnie i dla nas. Skupienie się na życiu offline, wyjazdy za miasto, odkładanie telefonu. Dałam sobie wolną rękę i uświadomiłam sobie, że to jednak dla mnie złe. Że przecież nie muszę rezygnować z pisania czy robienia zdjęć, z obawy przed tym, że projekt w pracy się przeciągnie. Doprowadziłam do sytuacji, w której po powrocie do domu leżałam. Leżałam, oglądałam filmy i seriale, czasem coś ugotowałam. Totalna stagnacja i brak motywacji. Do bloga, do aktywnego życia.

I to chyba jednak nie jestem ja.

Bo przecież to wszystko, Smakowity kąsek, Instagram, to zapiski niczym kartki z pamiętnika z mojego życia. Tych najlepszych i najtrudniejszych chwil. I nie wiem w którym momencie przestałam to tak właśnie traktować, a zaczęłam mieć do siebie pretensje, że nie jestem ani ekspertem w niczym ani osobą, która w ogóle wie coś o życiu. Z każdej strony zaczęli mnie otaczać ludzie sukcesu, piszący i wydający książki czy ebooki, ludzie, których podziwiałam z ukrycia czując się jak mała, szara mysz, która nie ma ani siły przebicia, ani chęci wyzwolenia świata. Nawet nie wiem kiedy i kto, ale poczułam się jak osoba na marginesie życia społeczno-blogowego, która w sumie nic ciekawego sobą nie przedstawia. Bo nie buduję właśnie domu i go nie urządzam na oczach 30 tysięcy czytelników, bo nie mam zwierzaków ani dzieci. Bo nie mam wokół siebie przyjaciół z którymi planuję wakacyjne wojaże, bo nie mam samochodu ani nawet elektrycznej hulajnogi, której się boję. Żyję sobie ze swoimi małymi zachwytami, cieszę się swoją pracą, bo uważam, że świetnie się w niej sprawdzam. Kocham wieczory we dwoje i multipleksy. Nie jestem ekspertem, ale mam dobre życie. I umiem sobie poradzić z naprawdę trudnymi sprawami, jestem wierna swoim ideałom i dla bliskich jestem w stanie przestawić góry. A to chyba jest ważniejsze niż ćwiczenia na pośladki.

Chyba.

Bo przecież nie muszę wiedzieć i umieć wszystkiego. Jeśli kładę się i budzę chociaż częściowo szczęśliwa, to to już wystarcza. I to już powinno mi wystarczyć, żeby mieć czas i miłość dla siebie samej, dla moich pasji.

Ten wpis to moja kartka z pamiętnika, nie przeredagowany tekst, spowiedź. Chciałabym móc wracać do tego wpisu zawsze, kiedy będą dręczyć mnie myśli, że znów nie robię tego, co powinnam. Wracam do kierowania się sercem, nie presją otoczenia. Chciałabym, żebyście tu byli ze mną. To może być całkiem przyjemna przygoda.

Przeczytaj również

Brak komentarzy

Zostaw komentarz