Kiedy wypowiada te słowa kobieta to myśli, że wszystko się zmieni, że to będzie właśnie ten moment, w którym skupicie się na sobie, zawalczycie, z zapartym tchem pobiegniecie do siebie, by paść w swoje objęcia. Ramiona, które ochronią przed złem. Przed bólem.
Myśli, że mężczyzna dozna szoku, zacznie działać, zmobilizuje się. Takie słowa to jest krzyk, wołanie o pomoc. O oprzytomnienie.
To krzyk tak głośny, przerażający, że wybija szyby złudzenia, że zagrzewa serce do walki.
Gdyby teraz tutaj, przed tobą stanął, powiedział: że kocha, że zmienicie to, co złe, naprawicie, spróbujecie zalepić te wszystkie wasze luki. Dogadacie się co do szczęścia i seksu. Że ta sofa może faktycznie potrzebuje nowego materiału, że okej – zrobi w końcu to podświetlenie szafek, o którym mówił od trzech lat. Porozmawiacie, jak kiedyś, i powie, że to piwo- to w sumie nie smakuje mu aż tak, żeby pić je co wieczór. Nie powie już złego słowa, nie będzie się czepiał, pochwali i doceni. Powie, że jesteś ładna, że w tej sukience wyglądasz zjawiskowo i że wzbudzasz w nim ciągle te same emocje, co kilka lat wstecz. Zagracie w tysiąca i będziecie największym meldunkiem, Ty damą, a on królem. Położycie się spać o tej samej porze, przytuli cię do snu. Wyniesiecie ten telewizor z sypialni, nie będziecie oglądać seriali przed snem, bo faktycznie zabijają romantyczność. Wyjdzie z chłopakami, żebyś zatęskniła, zaplanuje coś, żeby potem zrobić coś spontanicznego. Zaskoczy cię kwiatami, świeżymi malinami, kolacją we dwoje. Nie będzie już liczyć pieniędzy i wyda na kawę te 24 zł za dwie sztuki.
Ale on tylko przytakuje i się pakuje.
I zostajesz tak sama, w tej wielkiej i pustej przestrzeni.
Stoisz. Z oczami pełnymi łez, starając się być tak silna, jakby ból pękającego serca był czymś normalnym, jakby to spotykało cię nie pierwszy raz.
I w pewnym momencie żałujesz wszystkiego, ale nie możesz już tego cofnąć, bo z jego ust wypłynęły słowa, których obawiałaś się najbardziej.
Że masz rację, że: no, tak- lepiej będzie osobno, bo już się nie rozumiemy i nie kochamy. Nie wiadomo kiedy, ale to straciliśmy i już tego nie odzyskamy.
I masz poczucie straty. Straty siebie i kawałka życia. Bo to nie doprowadziło cię do niczego dobrego.
Tylko do tego pokoju, w którym teraz stoisz, odwracając się do niego plecami, żeby ukryć te pokłady łez, które wiesz, że jak tylko delikatnie zmrużysz oczy wypłyną i pokażą, że wcale jednak nie jesteś na tyle silna, żeby to przeżyć. Że wcale nie to miałaś na myśli prowokując rozmowę o rozstaniu. I myślisz: ten feniks to wcale z popiołu nie powstanie.
I on odejdzie, a ty stoisz, jak stałaś.
Sama.
W tej wielkiej i pustej przestrzeni, która była świadkiem najpiękniejszych chwil twojego życia.
6 komentarzy
Rewelacyjny tekst!
🙂 Przemiło!
Trafiłam na Twojego bloga bardzo niedawno, ale uwielbiam emocje, z jakimi piszes teksty! Dzięki za magiczne wibracje i pisz więcej, i pisz częściej!
🙂 Piszę rzadko, bo piszę wtedy, kiedy naprawdę czuję taką potrzebę, chociaż nie ukrywam, że chcę pisać więcej. Postaram się!
Dzięki, że jesteś 🙂
Świetny tekst. Co prawda nieco inaczej wyobrażałem sobie końcówkę będąc w środku tekstu (oczekiwałem mocnego sarkazmu z impetem) ale i tak przyjemnie się czytało. A do tego jakież to prawdziwe 🙂 Z chęcią zajrzę do dalszych tekstów.
Dziękuję! 🙂 Wiesz co, czasami nie ma miejsca na sarkazm i impet, pod koniec dnia zostaję ja i moje odczucia i to jest tutaj 🙂 Zaglądaj, postaram się nie zawieść. Całuję, P.